ok.Edelweis
BLOG PODRÓŻNICZY
Wietnam…Bonjour Madame!
Singapur. Olbrzymi przystanek i łącznik pomiędzy kontynentami dla podróżujących. Tu kończy się długi rozdział mojego życia. Metro było początkiem tego rozdziału i metro stało się jednocześnie jego końcem. Pożegnaliśmy się w podziemnej dużej sali pod Singapurem i drogi nasze się rozeszły. Dalej z Singapuru wsiadam do lokalnego samolotu do Ho Chi Minch albo inaczej Sajgonu.
Odkrywam Wietnam sama. Chcę zobaczyć prawdziwy Wietnam. Jechać przez mało odwiedzane miejsca i zobaczyć najbardziej oddalone zakątki kraju. Pierwszy dzień był przeznaczony na odpoczynek, sprawę organizacyjne oraz zwiedzanie dawnego Sajgonu.
Sajgon - co to za zwariowane miasto! To było moje pierwsze spotkanie z wietnamską rzeczywistością. Absolutne przeciwieństwo do czego przyzwyczajone jest oko Europejczyka. Kolorowe świątynie, wąskie uliczki na których odbywa się większość życia mieszkańców. ……zwariowany ruch drogowy na ulicach, gdzie trudno przejść drogą i prawie niemożliwe jeśli nie ma świateł na pasach.
. .
.
W planach tylko zabytki. To było moje pierwsze spotkanie z inną Aziją, do której byłam przyzwyczajona. Tu plątanina starych dziejów z bardzo dalekich czasów, które spotykałam na każdym kroku, opowieści o smokach i legendarnych bohaterach, powiew francuskiej kolonii, wojna wietnamska i koktajl kapitalizmu z socjalizmem. Określiłabym ten stan jednym zdaniem - spontan ewolucyjny.
.
Wynajęłam taksówkę na aplikacji Grab - to był skuter. Chciałam poczuć, jak mam poruszać się w tym absolutnym zgiełku ulicznym.
A wieczorem już odebrałam swój motocykl z wypożyczalni. Chłopaki z wypożyczalni musieli sprawdzić czy potrafię znaleźć się na ich ulicach. Wysłali mnie na małą przejazdżkę po okolicy przed wypożyczeniem motocykla. Egzamin zdałam
Rano wstaję bardzo wcześnie, jeszcze ciemno, chcę wyruszyć przed świtem i przejechać Sajgon przed porannymi korkami. Tylko mała torba na tyl siedzenia i ruszam w świat.
Przede mną pierwsza atrakcja-prom przez rzekę Dong. Jest bardzo wcześnie, ale już tłocznie. Na prom kolejka. Ale idzie szybko i sprawnie. Potem już wyjeżdżam na bardzo lokalne drogi. Moja podróż przez Wietnam odbywa się właśnie takimi drogami. Staram się omijać cywilizację. Dzięki temu obserwuję od kuchni ten egzotyczny kraj.
. .
Jadę samym wybrzeżem morza Południowochińskiego. Tropikalny urok południowego Wietnamu - wspaniałe plaże z drobnym paskiem, palmy kokosowe, krystalicznie czyste i ciepłe morze.
. .
Pływające wioski.
Koloryt kulturalno-polityczny...Socjalizm i kapitalizm...Z jednej strony ulicy kościół, z drugiej strony ulicy świątynia buddyjska....
. . .
Miasto Nha Trang - malownicze nadmorskie miasto. Symbołem miasta jest Po Nagar, światynia Czamów położona na wzgórzu. Prawdopodobnie została wzniesiona pomiędzy IX a XIII wiekiem. Poświecono ją Po Ino Nagar, świętej patronce miasta, wcieleniu żony Sziwy, boskiej matki.
. .
Pagoda Long Son. Świątynia poświęcona Kim Than Phat To, białemu Buddzie, który siedzi na wzgórzu za pagodą i widać go z daleka.
.
. .
. .
Lasy tropikalne można określić tylko kilkoma słowami - niesamowite, zielone i niepowtarzalne. Wybujały stwór zieleni, którego trudno okiełznać, Ściana olbrzymiej zieleni, w którą trudno wbić się. I w tym wszystkim niezliczona ilość wodospadów i rzek. Dużo wody. Ziemia często nie wytrzymuje takiej lości wody na stromych zboczach i spływa w dół.
.
.
. .
Wietnam środkowy. W centrum kraju znajduje się kilka ważnych historycznych miejsc. Jedno z nich to Hoi An - miasteczko targowe i krawiectwa, na którego wygląd mieli wpływ chińscy osadnicy. Miasto 300 lat temu było najbardziej liczącym się miastem portowym w południowej Azji, założonym przez Czamów, a póżniej rozbudowanym przez władców dynastii Nguyen. Jedną trzecią mieszkańców wciąż stanowią Chińczycy. Wąskie uliczki w starym centrum miasta otoczone są jednopiętrowymi chińskimi domami handlowymi z kolumnadami we wszystkich możliwych cukierkowych kolorach, pagodami i świątyniami. Kazdego miesiąca w przededniu Święta Pełni Księżyca (14 dzień kalendarza księżycowego) uliczki starego miasta rozświetlają się w blasku łańcuchów światelek, świec i kolorowych lampionów.
Cały dzień pada deszcz-miasto zostało zalane. Ale to jest stan normalności i nikt nie zwraca na to uwagi.
. . . .
. . .
.
Miejscowy targ różności. Przy targu duża hala (tylko z jedzeniem), gdzie można smacznie zjeść -prosto na miejscu lub kupić na wynos.
.
. .
. .
Kupują prosto ze skuterów. Taki Shop Drive :))
.
Miasto krawiectwa. Za dwie godziny Pani uszyła na moje zamówienie koszulę męską.
Góry Marmurowe zwane po wietnamsku Ngũ Hành Sơn (Góry Pięciu Żywiołów), ponieważ poszczególne wzgórza noszą nazwy: Kim Son – góra metalu, Moc Son – góra drewna, Thuy Son – góra wody, Hoa Son – góra ognia oraz Tho Son – góra ziemi. Wapienne wzgórza znajdują się na peryferiach miasta Da Nang w środkowym Wietnamie, pośród domów i warsztatów rzeźbiarskich wioski Non Nuoc. Ich kształty wg miejscowych przypominają śpiącego smoka. Największą i najbardziej znaną z pięciu Gór Marmurowych jest Thuy Son (góra wody). Stanowi ona miejsce pielgrzymek, gdyż w licznych naturalnych jaskiniach od wieków budowano wpierw hinduskie, a następnie buddyjskie sanktuaria. Najstarsze z nich pochodzą z XVII wieku. Wioska Nin Nuoc słynie z licznych warsztatów rzemieślniczych, w których powstają naprawdę imponujące rzeźby z marmuru o przeróżnych formach i wielkościach.
.
Większość budowli w Wietnamie, bez względu na ich przeznaczenie, budowanych jest z drewna i bambusa, czyli najbardziej dostępnych materiałów budowlanych w Wietnamie. Technika budowy w zasadzie też jest jedna — to sprawdzony system kolumn i krokwi, na których spoczywa dach i które podtrzymują ciężar całości. Kolumny są jedną z charakterystycznych cech wietnamskiej architektury.
. . .
Arhitektura wietnamska mocno pomieszana z budowlami pozostałymi z czasów kolonii francuskiej.
. A tak wygłądają instalacji elektryczne!
Wybierałam noclegi w małych hostelach prowadzonych przez rodziny, tak zwanych dormitorach. Jeden duży pokój z wieloma łóżkami, często przedzielonymi prowizorycznymi ściankami z zasłon lub parawanami bambusowymi. Na dole mieszka gospodarz z rodziną. Toaleta i łazienka na zęwnącz. Wszystko bardzo skromnie, ale zawsze bardzo pomysłowo :) Przez to, że omijałam zatłoczone miejsca turystyczne prawie całą podróż byłam jedynym gościem. Bywało, że przez kilka dni nie spotykałam ludzi o "okrągłych" oczach :)) Ludzie bardzo gościnni i dzięki temu czułam się jak w domu. Gospodarz z rodziną zawsze był chętny do rozmowy, często korzystano tylko z google tlumacza, ponieważ inego języka niż wietnamski nie znali. Ale było ciekawie i wesoło dla obydwu stron. Czasami zapraszali mnie na wspólną kolację.
. . .
. . .
. .
A czasami kolacja była tylko dla mnie :). Gospodarze nigdy nie narzucali swojego towarzystwa. I zawsze było bardzo smacznie.
.
Jak już o jedzeniu to o jedzeniu. Proszę się częstować (Xin moi an). Kuchnia wietnamska jest bardzo urozmaicona i smaczna. Wszystkie dania podają jednocześnie - mięso, ryby, dania z jaj i owoce morza, warzywa, salatki i zupy. Stały dodatek do potraw to ugotowany biały ryż (com trang) i miseczki z kiełkami, różnymi sałatami i świeżymi ziółami, takimi jak bazylia, kolendra, petruszka, mięta, trawa cytrynowa i jeszcze coś, czego nie potrafiłam rozpoznać, bo nigdy wcześniej tego nie jadłam. Ziołami posypuje się obficie dania w trakcie jedzenia. Na stołach zawsze dużo różnych przypraw i stały dodatek - butelka z sosem rybnym (nuoc mam). Ze względu na mój podróżniczy styl życia, bardzo często jadłam w przydrożnych tak zwanych garkuchniach (com pho). To takie malutkie stołówki dla miejscowych i podróżnych. Są wszędzie, w każdym zakątku. Najcześciej w menu tylko jeden rodzaj zupy lub danie jednogarkowe. Głęboki talerz rosolu z makaronem ryżowym, kawalkami różnych mięs i podsmażonym jajkiem był często moim śniadaniem.
. . .
. . .
Są też takie restaracji, gdzie zamawiasz prosto z "akwarium" pokazując palcem, co chcesz.
. .
.
Wszędzie są oferowane małe, bardzo dobre bagietki (banh mi), pozostałość po francuskich kolonizatorach. Banh mi jest jedną z najprostszych i jednocześnie jedną z najpopularniejszych wietnamskich potraw. Sporządzona z mąki ryżowej i pszennej, nadziewana mięsem i warzywami, podaje się czasami również z jajecznicą, jajkiem sadzonym albo mięsnymi klopsikami. Danie powstaje przy tobie.
Wszędzie na ulicach w szklanych gablotkach leżą obok siebie i aż proszą się o spróbowanie - to właśnie Banh bao. To ciepła, ugotowana na parze bułka, wypełniona najczęściej mieloną wieprzowiną i przepiórczym jajkiem na twardo. Dodatkowymi bonusami bywają warzywa, szczypiorek lub kiełbasa. Bułka lekko słodka, ale nadzienie słone.
. .
Na ulicach na straganach można kupić grilowane ośmiornice, owoce morza, mięso, grzyby i warzywa.
.
W Hanoi natrafiłam na dzielnicę, gdzie cała ulica specjalizowała się w smażeniu krewetek w cieście.
. .
A takie artystycznie ananasiki można kupić prosto przy drodze, tak jak u nas grzybki od grzybiarzy :)
W takich pakunkach z liści sprzedają gotowany ryż. Na przydrożnych straganach egzotyka, z których bardzo często koszystałam i był to mój lunch :)
. . . .
Trochę o trunkach. Kawa (ca phe). Kawa mrożona - mocna kawa, mocno słodzona, z mliekem lub bez, podawana z lodem. Można kupić prosto na ulicy w kubeczku z rurką w takiej postaci. Lub na gorąco. Zawsze parzona w takim naczynku. Zawsze pytają czy chcę do kawy zieloną herbatę...tak..i dostaje taki zestaw. Bardzo mocna zielona herbata, piją jej bardzo dużo, jest serwowana do każdego posilku.
Różnorodne shake, smaczne i swieże... I najważniejszy trunek - woda z trzciny sukrowej, którą wyciskają z trzciny prosto przy tobie.
. .
W tych najbardziej odludnych miejscach miewałam problemy z noclegami. Na różnych wyszukiwarkach "biała plama". Na googlowskich mapach są niby hotele, ale w rzeczywistości ich nie było. Namiotu i śpiworu nie miałam, trzeba było sobie jakoś radzić i udawało się. Ale w pewnym miejscu nie udało się. Długo jechałam bezdrożami i pod koniec dnia okazało się, że hotel zaznaczony na mapie nie istnieje. Raz miejscowi zaproponowali mi nocleg w szałasie. Trochę obawiałam się i pojechałam dalej. Już robiła się szarówka, kiedy pytając o nocleg miejscową kobietę, zaproponowała mi nocleg w swoim domu. Zostałam. Jak się mówi "nic nie dzieje się przypadkiem". Trafilam do wlaścicieli małej fabryczki herbaty. Okazało się, że są potentatami na cały świat jednej z egzotycznych, wietnamskich herbat zbieranej w lasach. Herbata Smoczy Pazur (Herbata z Pąków Kamelii) – Trà Móng Rồng. W skład tej herbaty wchodzą tylko starannie wyselekcjonowane, zebrane ręcznie młode pędy Żółtej Kamelii rosnącej w paśmie górskim Tây Côn Lĩnh. Przez lokalną ludność została nazwana Smoczym Pazurem ze względu na swój nietypowy wygląd. Herbata ta jest niezwykle rzadko spotykana nawet w Wietnamie, dzięki czemu zalicza się do grona najbardziej ekskluzywnych herbat na świecie.
Gospodyni była sama z dzieckiem i służącą, jej mąż był w podróży służbowej w Europie. Z dumą pokazywała mi ich fabrykę i urządziła mi całą ceremonię picia herbaty. Poza tym zrobiła pyszną kolację, którą jedliśmy przy wspólnym stole. Bardzo się cieszyła naszym spotkaniem.
.
Zmierzam na półoc. Na każdym płaskim skwarku ziemi pola ryżowe. Mało kto ma sprzęt mechaniczny, wszystko obrabia się rękami i wołami. Często spotykałam małpy przy drodze. W bardziej dzikich miejscach spacerują przez drogę dumnym krokiem.
. . . .
. .
Plantacja zbióru kauczuku. Sposób na zgniatanie puszek :)
. . . .
Jadąc z południa kraju omijam wielkim łukiem Hanoi i zmierzam na północ. Północny Wietnamu obfituje w prawdziwe cuda stworzone przez naturę i człowieka. Na początek wjezdżam w krainę herbaty. Całe góry w tarasach herbacianych, w ciemno zielonych żywych kolorach.
. .
.
Herbatę kroją i suszą prosto przy drodze.
Promem przez Czarną rzekę trafiam w krainę bajkowych tarasów ryżowych. Prowincja Yen Bai - tutaj są najpiękniejsze tarasy ryżowe Wietnamu. To właśnie z tej prowincji pochodzi większość zdjęć promujących tarasy ryżowe w Sapa. Wystarczy wpisać w google „sapa rice terraces”, ale ponad 90% zdjęć nie zostało wykonanych w Sapa ani w okolicy, tylko 150 km dalej. Właśnie w Yen Baii. Niezwykłe miejsce.
. . .
Obszar Yen Bai jest zamieszkiwany głównie przez grupę etniczną Black Hmong. To podgrupa jednej z największej grup etnicznych w całym Wietnamie. Przedstawiciele Hmong reprezentują wysoko rozwiniętą „kulturę tekstylną” swojego rejonu. Większość z nich do dzisiaj nosi tradycyjny wietnamski strój. Krawcowe pracują przy samej drodze.
.
Dalej trasa biegnie przez wysokie góry z krętymi i stromymi drogami. Moja droga prowadzi do stóp najwyższego szczytu Wietnamu i całych Indochin - Phan Xi Păng 3 143 m.n.p.m.
..
Żeby dostać się na szczyt, trzeba skorzystać z kolejki linowej lub iść pieszo. Kolej linowa robi wrażenie. Wykonana na słupach, które stoją wysoko na zboczach stromych gór. Jadąc masz wrażenie, że lecisz samolotem pomiędzy górami. Na szczycie góry znajduje się świątynia budyjska. Niestety trafił mi się dzień bez słońca - wycieczka na górę trwała w gęstych chmurach, co jest bardzo częste. Przez większą część roku widoczność na szczycie ograniczają włanie gęste mgły. Na szczycie skalne drogi oraz setki urokliwych schodów prowadzących przez majestatyczną świątynię. Wszystko to otoczone buddyjskimi posągami oraz wietnamską architekturą pagodową. Posąg Buddy Amitabhy – największy posąg Buddy w Wietnamie o wysokości 13,5 metra. Pagoda Kim Son Bao Thang Tu – centralny element kompleksu świątyń Fansipan. Kim Son Bao Thang Tu liczy 11 pięter, a na jej szczycie znajduje się pomnik z brązu „Quan The Am Bodhisattwa".
. . .
.
U stóp Phan Xi Păng leży miasteczko turystyczne Sa Pa.
. .
Jadę dalej, cały czas przy samej granicy z Chinami. Oddalam się od miejsc turystycznych. Małe mieścinki, dziwaczne góry kredowe-u nas takich nie spotkasz. Drogi prawie puste. Jestem tutaj sama z moim przyjacielem podróży (motocyklem), który mnie niesie w dal ;)
. . .
. . .
. .
.
. .
O drogach w Wietnamie. Autostrady łączące duże miasta przeważnie są umiejscowione przy wybrzeżu. Na autostradach panuje zakaz poruszania się jednośladów. Nieważne, czy to skuter, czy też duży motocykl. Są też drogi szybkiego ruchu oraz większe lub mniejsze utwardzone. A są i takie, gdzie mieści się tylko jednoślad - typowa ścieżka.Jakość dróg poza autostradami jest kiepska. Trzeba trzymać "ucho w gotowości", bo wszędzie można napotkać wielkie dziury pośrodku jezdni, czasami wielkością poza kostkę. Często zła nawierzchnia lub jej brak ciągnie się po kilkanaście lub kilkadziesięt kilometrów. O jakości autostrad nie powiem, ponieważ nie miałam okazji nimi jechać. Jeśli gdzieś przypadkowo jednak wjechałam na autostradę, zostałam strąbiona i wprost wygnana ;) Po ulewach często spotykałam na drogach błotne osuwiska. Niektóre zostawały na zawsze, zmieniając trakt drogi.
Zasada na drogach jest prosta - kto większy ten lepszy. Żadnych przepisów drogowych nie przestrzega się. Jeśli z drogi podporządkowanej wyjezdża coś większego niż jednoślad, na bank pojedzie bez zatrzymania się. Najgorsze są autobusy dalekobeżne i ciężarówki. Czują się królami drogi, robią co chcą. Pędzą z dużą prędkością, trąbią i przeganiają wszystkich ze swojej drogi. Jednoślady dla świętego spokoju jezdżą poboczami. Wyprzedzają też. Byłam jedynym jednośladem, który wyprzedzał przepisowo z lewej strony, nie mogłam się przekonać do wyprzedzań z prawej po poboczu, nie byłam pewna czy mnie ktoś nie zauważy i nie zepnie z drogi. A jakie było zdziwienie w oczach kierowców, kiedy wyprzedzałam ich z lewej strony.
Wszyscy jezdżą jak im pasuje. Jedzie pod prąd zasuwając z twojej prawej strony. Na skrzyżowaniach nie ma czekania. Wszyscy ruszają razem we wszystkie strony. Robi się tłok i przepychanka. Ale w tym mrowisku wszyscy dają sobie radę. Obowiązkowe trąbienie! Nawet ja się tego nauczyłam, bo bez tego ciebie nie widzą ;)
Ale...w tym zwariowanym ruchu przez cały miesiąc mojego pobytu nie widziałam ani jednej stłuczki :)
. . . .
We wsiach drogi wykorzystują do suszenia siana, ziarna, drewna, herbaty itd. A w każdej małej knajpce można zatankować się używając takiego sprzętu, jak na zdjęciu poniżej ;)
. .
Skutery, wszędzie skutery! Zazwyczaj jest ich cały tłum, brzęczących jak rój pszczół. Obładowane wszystkim czym tylko możliwe-kartonami, plastykowymi siatkami, klatkami z kurami i nawet świniami. Wszystkim co tylko można załadować na tylne siedzenie i bagażnik. Ilość ludzi przewożonych jest nieograniczona. Limit - ile wlezie :)
Ubiór na motocyklach bardzo urozmaicony. W kaskach i bez. Ale maseczka jako obowiązkowy ubiór. Wszyscy w maseczkach. To jest rzecz niezbędna przy jeżdzie jednośladem, na pewno to czemuś służy. Przeważnie klapki na gołe nogi, krótkie spodenki lub spódnice. Kobiety często z tylu jezdżą jak na koniu "po damsku". Elegantki w garsonkach i wysokich obcasach ... Koloryt nesamowity.
Motocykli spotykam bardzo mało, najwięcej w większych miastach. Odnoszę wrażenie, że motocykle są w posiadaniu zamożniejszych mieszkańców kraju.
Motocyklistów z innych krajów widziałam tylko trzy razy przez cały miesiąc. Nie licząc jednego miejsca, prowincja Ha Giang, gdzie były organizowane kilkagodzinowe motocyklowe wycieczki dla turystów. Widok dosyć komiczny, chmary motocyklistów, czasami po 20 sztuk, jeden przy drugim, jakby bały się zgubić, z podróżnymi walizkami na kołkach przymocowanymi do bagażnika.
Mimo tego, że to przeważnie kierowcy skuterów, a nie wypasionych motocykli, jazdę na jednośladach mają opanowaną perfekcyjnie. Myślę, że mogliby zaskoczyć niejednego motocyklistę. Jezdżą od dziecka. Dzieci z podstawówek jezdżą do szkoły na miniaturowych skuterach, na równi z dorosłymi po drogach publicznych. Wietnamczycy traktują swoje jednoślady prawie jak członka rodziny. Często skutery parkują prosto w domach. Mają przystosowany wjazd przez drzwi tarasowe do salonu. W Ha Long mój motocykl wraz z innymi jednośladami gości zaprawadzalo na noc do restauracji w hotelu.
. . . .
. . .
. . . .
Już jadę na południowy wschód. Wodospad Ban Doc, wysoki na 53 metry i szeroki na 300 metrów. Wodospad leży na granicy Wietnamsko-Chińskiej.
Z jednej strony Wietnam, z drugiej Chiny. Byłam w okresie "suchym", w porę deszczową widok jest bardziej efektowny.
. .
Znowu jestem nad morzem Poludniowochińskim. Miasto i zatoka Ha Long. Zatrzymuję się tutaj na kilka dni. W planach jednodniowy rejs statkiem po zatoce i spotkanie Nowego Roku. Zatoka Ha Long to prawdziwy klejnot przyrody. Znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Około 2000 wysp wystaje z wód Zatoki, w których kryją się liczne jaskinie do zwiedzania. Niektóre jaskinie można zwiedzać kajakiem.
.
. .
Miasto Ha Long powstało z dwóch portowych miast Hon Gai i Bai Chay połączonych pomiędzy sobą mostem . W mieście znajdują się szerokie plaże, góra Yen Tu z parkiem rozrywki, nocny targ.
. . . .
. .
.
Godne polecenia jest zwiedzanie okolic miasta, gdzie można spotkać pływające wioski, w których restauracje, sklepy, a nawet szkoły unoszą się na wodzie.
. .
.
Nowy Rok był bardzo skromny, jak na tak duże miasto. Trzy fajwerki w ciszy i nic więcej. Wietnamczycy obchodzą hucznie chinski Nowy Rok, ktory dopiero się odbędzie.
.
Ruszam dalej. Następny przystanek to prowincja Ninh Binh, tzw. sucha zatoka Ha Long. Utworzone w ciągu milionów lat wapienne formacje skalne dorównują pięknem zatoce Ha Long.
. . .
. . .
. . .
.
Ostatni dzień wędrówki. Po drodze zwiedzam dawną (z X wieku) stolicę Wietnamu - Hoa Lu Ancient Capital.
. .
. . .
.
Do Hanoi znowu wybieram małe lokalne drogi wzdłuż wielkiej Rzeki Czerwonej (Song Hong), na której leży stolica kraju. Nad samą rzeką wielkie plantacje bananów.
. .
. .
Jeszcze trochę zwiedzania. Na zachód od Hanoi takie zbytki jak, Thay Pagoda,
. .
Tây Phương Pagoda
Chùa Cực Lạc ze swoimi dziwacznymi posągami. Trafiłam tam drogą leśną, można powiedzieć od kuchni. Spotkałam twórcę tych stworzeń, który był zdziwiony, w jaki sposób tam się pojawiłam - nie jako normalny turysta po schodach od strony miasteczka. Proponował mi herbatę i fajkę :) Z dumą pokazywał mi swoje dzieła.
. . . .
. . .
.
Ostatni przestanek - Hanoi :) Za mną 4000 km wietnamskich dróg. Oddaje swój motocykl, który był moim niezawodnym kompanem od miesiąca. Malutki, ale dzielny.
Hanoi - zwariowane miasto. Nie wiem, może dlatego że mieszkałam w nim przez kilka dni, a może ma swój osobisty urok, ale spodobał mi się bardziej niż Ho Chi Minch. Przez kilka dni spaceruję po starym mieście pieszo. Jest tak różnorodnie i niepowtarzalnie. Ogromne parki, około 600 świątyń różnych religii, pełnych przepychu budowli z czasów kolonialnych. Stare miasto Hanoi jest labirintem ulic i uliczek z nazwami według wyrobów, jakie dawniej tutaj wytwarzano. Poruszanie się często po ulicach starego miasta jest utrudnione, wręcz czasami niemożliwe. Parkujące pojazdy zajmują całe i tak wąskie chodniki, a ulice wypełnione są setkami nieustannie trąbiących jednośladów.
. . .
. . . . .
. . . .
. . . . . .
Przygotowanie do Chinskiego Nowego Roku.
. .
Podsumuwując - wiem, że trzeba jeszcze dużo czasu, by poznać do końca ten zwariowany pozytywnie kraj wraz z jego mieszkańcami.
To, co zobaczyłam to tylko mała cząstka, ale i tak była to "znajomość z bliska".
Podróż do Wietnamu to przygoda, którą odczuwa się wszystkimi swoimi zmysłami!